niedziela, 13 maja 2012

Rozdział 7 "Zapomniana modlitwa"

Wera patrzyła jak jakaś dziewczyna wbiega do pokoju, rzuca się na Justina i go całuje. Ot tak, po prostu. On wyglądał na nieco zdziwionego, ale też szczególnie nie opierał się przed pocałunkiem tamtej.

A więc to tak, to musiała być jego dziewczyna. Wera poczuła ukłucie zazdrości w sercu, ale zaraz stłumiła je narastającą złością. Ona już dobrze znała tych chłopaków, którzy grają na dwa fronty. Słodcy, przymilni, byle tylko wyrwać jak najwięcej lasek, bo jedna to za mało. W dodatku ta jest całkiem niczego sobie: długie rzęsy, lśniące czarne włosy, śliczna buźka… Nie ma co walczyć z wiatrakami. Wera podjęła decyzję.

- Halo, przepraszam – powiedziała. Musiała odchrząknąć, bo jej głos początkowo nie brzmiał wystarczająco pewnie. Musiała być twarda.

Justin oderwał się od ust dziewczyny. Oboje spojrzeli na Werę. On może był trochę speszony, ale to już nie było ważne. Wera miała szczerze dość tej huśtawki nastrojów, ciągłych niespodzianek i niemiłych rozczarowań, których nieustannie doznawała w towarzystwie Biebera. KONIEC!

- Ekhm… Bardzo dziękuję, że byłeś… że był pan taki miły i zawołał lekarzy, ale już mi lepiej. – Splotła ręce na piersiach i twardo wpatrywała się w Justina. Do jego dziewczyny chyba dopiero dotarło, że w sali jest ktoś poza nią i Bieberem, bo ze zdziwieniem spoglądała to na niego, to na Werę. - Nie będę pana zatrzymywać. Bardzo dziękuję za pomoc, ale teraz jestem trochę śpiąca i potrzebuję zostać sama.

Justina wmurowało. Przez dłuższą chwilę starał się coś powiedzieć, ale mu się nie udawało, aż w końcu jego dziewczyna wstała i pociągnęła go za rękaw.

- Chodź, Dziubku, jestem głodna – powiedziała, podejrzliwie patrząc na Werę.

Justin w końcu wstał. Zanim wyszedł za drzwi podniósł rękę, jakby chciał pomachać na pożegnanie, ale się rozmyślił.

Kiedy trzasnęły drzwi, Wera sięgnęła po leżącą na stoliku obok łóżka gazetę, wydanie sprzed kilku dni i na okładce było zdjęcie Justina w poplamionym krwią podkoszulku. Zamachnęła się i cisnęła gazetą przez pokój.

- Pieprz się, Bieber! – krzyknęła.

***

- Dziubku, kim była ta dziewczyna? – zapytała Selena, kiedy tylko zatrzasnęły się za nimi drzwi Sali szpitalnej, w której leżała Wera.

Justin wzruszył ramionami.

- Nikt taki – powiedział. – Zwykła dziewczyna. Zemdlała i ją zobaczyłem, zawołałem lekarzy. Tylko tyle.

Selenie takie wytłumaczenie pasowało. I dobrze. Justin odruchowo złapał ją za rękę. Dziewczyna paplała nieustannie o jakichś bzdurach i nie chciało mu się tego słuchać. Myślami cały czas był przy Werze. Nie tak miało być. Nie podejrzewał, że coś, że ktoś znowu wszystko spieprzy. Już tak niewiele dzieliło ich od pocałunku. Gdyby tylko Selena nie wpadła na cholerny pomysł przyjazdu.

A może tak właśnie miało być? Może tak jest dobrze i właściwie? Selena jest jego przyjaciółką i dziewczyną od dawna, mają wspólne zainteresowania. Przede wszystkim doskonale rozumie rytm jego życia. Czy Wera też była w stanie wspierać go w czasie tras koncertowych, znosić długie okresy nieobecności, ciągłe napady fanek?

- O, patrz, restauracja chińska! Chodźmy tam. Padam z głodu, słowo daję! – Selena wyrwała go z zamyślenia.

Restauracja znajdowała się po drugiej stronie jezdni, dokładnie na wprost szpitala. To tam kupował kilka dni temu jedzenie dla siebie i Wery, kiedy czekali na przebudzenie się jej ojca. Wydawało mu się, że to było wieki temu.

Otworzył drzwi lokalu. W środku panował przyjemny chłód, wentylatory klimatyzacji pracowały cicho. Z półmroku wyłonił się chińczyk ubrany w tradycyjny strój. Zaprowadził ich do stolika, podał karty. Selena cały czas opowiadała, tym razem o torebce, którą kupiła dzień wcześniej. Ani słowa o szpitalu, jakby był tematem tabu.

Kelner przyniósł sałatkę z krewetkami dla niej, wodę dla niego. Ona cały czas mówiła. Justin popijał wodę i przyglądał się swojej… dziewczynie? Chyba tak, była jego dziewczyną. Spotykali się od jakiegoś czasu, myśleli o zamieszkaniu razem, układało im się całkiem dobrze, przez pewien czas Justin nawet myślał, że kocha Selenę. Patrzył teraz na jej usta pociągnięte bezbarwną pomadką, które nie zamykały się odkąd tylko wyszli z sali szpitalnej, w której leżała Wera. O czym w ogóle ona mówiła? Nie wiedział, nie mógł się skupić. Nie mógł patrzeć na usta Seleny, nie myśląc o ustach Wery.

Odstawił szklankę na stolik.

- Selena, wychodzę.

Selena zamrugała i uśmiechnęła się.

- Dobrze, kochanie, nie musisz mi się spowiadać. Toaleta jest chyba tam, na końcu – odpowiedziała, wskazując drzwi w głębi sali restauracji. - Ja tutaj poczekam.

Justin pokręcił głową.

- Nic nie rozumiesz. Ja WYCHODZĘ.

I wstał, zostawiając dziewczynę samą przy stoliku. Kiedy wyszedł z restauracji, słońce go oślepiło. Gorące kalifornijskie powietrze wypełniło mu płuca, kiedy odetchnął głęboko z ulgą. Przebiegł przez jezdnię.

Stał teraz znów pod drzwiami szpitala (ile to już razy je mijał w ciągu ostatnich dni?). Wszedł do środka i kiedy tylko poczuł znajomy już szpitalny zapach, puścił się biegiem, żeby jak najszybciej odnaleźć salę, w której zostawił Werę.

Serce waliło mu jak oszalałe, odepchnął kilku pielęgniarzy, którzy próbowali go zatrzymać. W końcu odnalazł drzwi z numerem 302. Nie pamiętał, kiedy ostatnio się modlił, ale wpadła mu do głowy śmieszna myśl, że tym razem modlitwa by się przydała. „Boże, proszę, żeby mi tylko wybaczyła to wszystko…” – pomyślał i nacisnął klamkę.

W sali panował półmrok. Zanim wzrok przyzwyczaił się do słabego oświetlenia, Justin już wiedział, że coś jest nie tak. W końcu spojrzał na łóżko. Łóżko było puste.

2 komentarze:

  1. Świetnie piszesz. Kiedy czytam twoje opowiadanie, w niektórych momentach bogate opisy zapierają dech w piersiach. Naprawdę podziwiam cię i twoją wyobraźnię. Trzymaj tak dalej. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam na moje opowiadanie. Dopiero zaczynam, ale warto jest odwiedzić tego bloga:
    http://justinpamelalove.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń