czwartek, 10 maja 2012

Prolog "Proch i krew"

Czarna limuzyna mknęła szerokimi pasmami kalifornijskich autostrad. Metaliczny lakier auta skrzył się w jasnym, południowym słońcu. Chłopak poprawił, zsuwające się mu z nosa, okulary od Dolce&Gabany i zerknął na iphone’a. Selena znowu zasypywała go pytaniami gdzie jest i czy zamierza się w końcu do niej odezwać. Nie zamierzał. Czteromiesięczna, zaplanowana od dawna, trasa koncertowa była jedyną rzeczą, która zaprzątała mu teraz myśli. Poza tym zbyt pochłonęło go planowanie rozmowy na wieczornej kolacji z Blake Lively. Blondynka niesamowicie go pociągała, od kilku miesięcy błagał agenta, by ten umówił go z aktorką – udało się. Teraz, cały spięty i zestresowany wyczekiwał upragnionego spotkania. Czy jej spodoba? A może problemem będzie jego wiek? Nie, to niemożliwe, prawdziwa miłość nie zna granic wieku. Bieber przeciągnął się, myśląc o swoich osiągnięciach – „jestem rozpoznawany na całym świecie, moje płyty sprzedają się w milionach! Jak mogłaby mnie nie zauważyć?” – pomyślał i już spokojniejszy zaczął podziwiać krajobraz.

Ascetyczne kalifornijskie wzgórza przywodziły mu na myśl spokój i harmonię, o których marzył od tak dawna. Życie w biegu, koncerty i fanki… Minęło tyle miesięcy odkąd mógł usiąść spokojnie i zapatrzeć się w dal, nie myśleć o niczym… Tak, to były chwile jego szczęścia, które minęły bezpowrotnie. „Co to?” – dźwięk dzwonka telefonu wyrwał go z zadumy. Spojrzał na wyświetlacz komórki, która wibrowała nachalnie, odebrał.

- Słucham – powiedział spokojnie.

- Pamiętasz, jaki jest plan? – odezwał się agent – Pan Pudowkin będzie czekał na was przy drodze stanowej numer 66.

- Jasne, jasne – mruknął Justin ziewając i zakończył połączenie.

Niecałą godzinę później dotarli do umówionego miejsca. Siergiej Pudowkin nie zrobił na nim dobrego wrażenia – krótko ostrzyżone włosy, przetarte na kolanach dżinsy i dwudniowy zarost – nie tak wyobrażał sobie szefa swojej ochrony. Bez słowa skinął głową w geście przywitania zapraszając go do wnętrza limuzyny. Pudowkin uśmiechnął się szczerze i przerwał milczenie.

- Cholerny upał – rzekł szczerząc się, prezentując złotą jedynkę i wyciągnął pomiętą paczkę marlboro – mogę? – zapytał.

- Spoko – burknął Justin siląc się na uprzejmość i zazdrośnie spojrzał na papierosa.

- Chcesz? – Pudowkin wyciągnął rękę zachęcająco.

Justin wahał się przez chwilę, ale pokusa była zbyt wielka.

- Dzięki – powiedział cicho zawstydzony i sięgnął po fajkę.

Rozkoszował się słodkim dymem wypełniającym jego płuca, od dawna mu tego brakowało. Menager dbał o jego wizerunek i zabraniał jakichkolwiek używek – Jebać to – pomyślał raz jeszcze zaciągając się mocno.

Podróż wlokła się w nieskończoność. Justin miał wrażenie, że Los Angeles to cel, którego nigdy nie uda im się osiągnąć. Z półsnu wyrwał go nagły pisk opon i szarpnięcie; limuzyna stanęła. Usłyszał tylko huk wystrzału, do tej pory znany mu tylko z filmów. Wszystko stało się w ułamku sekundy. Widział jak szyba limuzyny rozpryskuje się na milion kawałków. Czuł ciężar Pudowkina rzucającego się by osłonić go swoim własnym ciałem. A potem? Potem był metaliczny zapach i ciepła ciecz rozlewająca się na jego piersi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz