piątek, 11 maja 2012

Rozdział 1 "Wszyscy potrzebują siły"

Biel wszędzie wokół, charakterystyczny zapach środków czystości i chorych ludzi – Justin nienawidził wizyt w szpitalu. Siedział przytupując niespokojnie i uważnie nasłuchiwał odgłosów dochodzących z sali na końcu korytarza. Na wspomnienie niedawnego zajścia skrzywił się z bólu i strachu. Jak zza mgły pojawiały się kolejne obrazy – szkło, krew Pudowkina, motocyklista z bronią w dłoni. Miał na głowie kask, ale Bieber słyszał jego okrutny śmiech, był to dźwięk, który miał już na zawsze wyryć się w jego pamięci. – Całe szczęście, że karetka przyjechała tak szybko – pomyślał, gdy przez jego myśli przesunął się obraz bladego Pudowkina, jego zsiniałe usta i kleks czerwieni na piersi i plecach. Modlił się cicho, by ochroniarza udało się uratować i wyrzucał sobie początkowy brak zaufania do nowego pracownika. Jego rozmyślania przerwały krzyki pielęgniarki z drugiego końca korytarza:

- Panienko! Nie można tam teraz wchodzić, trwa operacja! Proszę czekać i być dobrej myśli.

Postać obok kobiety zwolniła kroku. Już nie tak szybko, ale wciąż stanowczo ruszyła w stronę miejsca, gdzie znajdował się Justin.

***

Wera starała się nie płakać, w końcu wiedziała, czym zajmuje się jej ojciec i liczyła się z tym, że pewnego dnia dojdzie do tego, że ochraniając jakiegoś snoba coś mu się stanie. Nie miała pojęcia, kogo tym razem pilnował, ale była pewna, że jak zawsze musiał to być ktoś z kręgu sławnych i bogatych. Wera zdawała sobie sprawę, że nie może wtargnąć na salę operacyjną, bo więcej mogłoby być z tego problemów niż pożytku – ruszyła, więc wolniejszym, ale wciąż stanowczym krokiem w kierunku miejsc dla oczekujących. Do tej pory wpatrzona była w swoje buty, jednak czyjeś miarowe przytupywanie kazało jej podnieść głowę. Na długiej ławce spostrzegła chłopaka w jej wieku, jego koszulkę znaczyły ślady dawno już zakrzepłej krwi. Siedział tam pobladły i zestresowany, raz po raz przeciągając ręką po ciemnych, średniej długości włosach. Miała osobliwe wrażenie, że gdzieś już widziała tę twarz, ale gdzie… Nie zastanawiając się długo ruszyła w kierunku chłopaka.

- Hej. Nie potrzebujesz pomocy? Ta plama… - przerwała, kojarząc fakty: siedział tu we krwi, ale nie był ranny, bo nie widziała w pobliżu żadnego lekarza, wydawał się znajomy i nieznany, jak potrafią tylko ludzie widziani w gazetach i telewizji, więc… - To ciebie ochraniał mój ojciec, prawda? To przez ciebie…

Głos łamał się Werze, słowa, które chciała wypowiedzieć więzły w gardle. Bała się, że jej ojciec z tego nie wyjdzie, ale sądziła, że dopóki nie powie tego na głos, nie będzie to prawdą. Chciała być silna i twarda, tak jak ją uczył, ale nigdy nie czuła się równie słaba i bezbronna. Stała przed tym chłopakiem i w milczeniu zmagała się z napływającymi do jej oczu łzami. Podbródek drgał jej delikatnie, przygryzała wargi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz