niedziela, 13 maja 2012

Rozdział 6 "Blisko i daleko"

Wera czuła się jak ostatnia kretynka. Nie rozpoznała Justina Biebera, dała się oszukać jakiemuś rozpuszczanemu wykonawcy popu. Chciała go pocałować. Myślała, że łączyło ich coś niesamowitego, niecodziennego, niespotykanego. A on ją oszukał.
Stała na tym pustym i zarazem przepełnionym korytarzu. Pokrzykiwania dziennikarzy zdawały jej się dochodzić zza gęstej mgły, albo… Było tak, jakby znajdowała się wewnątrz ogromnej, mydlanej bańki tłumiącej, ale niezupełnie wyciszającej zewnętrzne dźwięki. Wera chwiejny krokiem wycofała się w kierunku miejsca, gdzie szpitalny korytarz zakręcał, odcinając ją zupełnie od nachalnych paparazzi. Wszystko ucichło. Nie było JEGO, nie było tej bandy sępów, a zamach na jej ojca nigdy się nie wydarzył. Poczuła się lekka i miękka, jakby unosiła się nad ziemią. Zrobiło jej się ciemno przed oczami i bez siły osunęła się na sterylne, białe kafle.

***

Wera zniknęła z oczu Justina – w jednej chwili znajdowała się w zasięgu jego wzroku, w następnej już jej nie było. Nie wiedział, dlaczego, ale miał złe przeczucia. Krople potu wystąpiły na jego czole, a rozbiegane spojrzenie i przytupywanie nie uszły uwadze reporterów. „Pobiec za nią i narazić się na zemstę tej bandy? A może nic się jej nie stało, może to tylko moje wyrzuty sumienia?” – Justin bił się z myślami. „Teraz albo nigdy” – podjął decyzję i bez zbędnych wyjaśnień ruszył stanowczym krokiem w głąb korytarza, gdzie jak mu się wydawało, mogła pójść Wera. Usłyszał jeszcze, jak któryś z reporterów odzywa się podniesionym głosem: „No, moi drodzy! Chyba mamy to, po co tu przyszliśmy, prawda?” Potem nastąpił chwilowy rozgardiasz z nakładających się na siebie niezadowolonych głosów. Ludzie rozchodzili się wymachując rękami ze złości lub zniechęcenia i kierowali w stronę wyjścia ze szpitala.

Justin nie mógł znaleźć Wery. Zaniepokojony rozglądał się po szpitalnych korytarzach. Gdy nie natrafił na jej ślad postanowił wrócić do punktu wyjścia. „Może skręciła gdzie indziej?” – pomyślał i zagryzł wargi ze zdenerwowania.

- Nie, nie, nie… - Justin rzucił się w kierunku dziewczyny widząc jej bezwładne ciało.

Lekko rozchylone wargi Wery przybrały już nieco siny kolor, a sama twarz dziewczyny była nienaturalnie blada. „To się nie dzieje naprawdę” – myślał Justin chwytając dziewczynę. Chłopak biegł przez puste korytarze ogromnego szpitala – był środek nocy, więc poza pojedynczymi lekarzami dyżurnymi rozproszonymi po budynku nie mógł spodziewać się żywej duszy. Bieber biegł w stronę izby przyjęć znajdującej się po drugiej stronie budowli i krzyczał głośno, mając nadzieję, że ktoś zaalarmowany jego wołaniem przyjdzie mu z pomocą. Zdyszany wpadł na oddział ratunkowy. W jednej chwili zrozumiał przytłaczającą pustkę panującą w całym szpitalu – wszyscy znajdowali się tutaj. Nie było to dziwne zważając na fakt ogromu ciężko rannych potrzebujących pomocy – musiał mieć miejsce jakiś spory wypadek. Nie to było jednak w tej chwili najważniejsze dla Justina. Czym prędzej ruszył w kierunku pierwszego lepszego pracownika szpitala.

- Proszę jej pomóc. Straciła przytomność. Znalazłem ją może minutę temu, ale nie wiem, jak długo… - pielęgniarka nie musiała słuchać relacji chłopaka by stwierdzić jak poważny jest stan dziewczyny.

- Zestaw reanimacyjny, szybko! – wrzasnęła.

Gdy tylko Justin ułożył Werę na jednym z nielicznych wolnych łóżek, pielęgniarka odsunęła go stanowczym gestem ręki. Nie mógł nic więcej zrobić, wiedział o tym. Patrzył tylko z drugiego końca sali jak dwóch ratowników dopada do łóżka Wery i rozpoczyna próbę przywrócenia jej… życia?

***

Biel, biel, biel. Ascetyczna. Jasna do tego stopnia, że raziła delikatne oczy Wery. Poprawka – zamglona biel, jak zza woalu. Niebo? Nie. To tylko narząd wzroku po długim czasie nieużywania wracał do normalnego trybu działania. Obraz materializował się powoli, obok bieli pojawiały się plamy innych kolorów. Wreszcie Wera odzyskała umiejętność widzenia. Tak jak się spodziewała, leżała na szpitalnym łóżku. „Nie za dużo tego szpitala ostatnio?” – pomyślała. Rozejrzała się i wzdrygnęła na widok jasnowłosego chłopaka śpiącego przy jej łóżku. Bieber akurat się ocknął i spoglądał na nią rozbudzony.

- Co tu robisz? – dziewczyna przerwała krępującą ciszę.

- Czekałem aż wróci ci świadomość. Chciałam wiedzieć, jak się czujesz. Martwiłe… - Justinowi nie udało się dokończyć zdania, bo Wera przerwała mu wpół słowa.

- Ty? Ty się martwiłeś? Wybacz James, a przepraszam! Wybacz JUSTIN! Jakże mi przykro, że twoją sławna główkę zaprzątały takie negatywne uczucia!

- Wera, proszę, daj sobie coś wyjaśnić, ja naprawdę… - chłopak spuścił głowę szukając odpowiednich słów.

- Co naprawdę? Nie chciałeś mnie oszukać? Tak przypadkiem wyrwało ci się to niewinne kłamstewko o twojej tożsamości?!

- Nie mam pojęcia, dlaczego to zrobiłem. Może po prostu nie chciałem być z góry oceniany? Chciałem, żeby ktoś poznał mnie, a nie wokalistę z okładek kolorowych czasopism? – te zdania Justin wypowiedział już pewniej.

- Nie zalatuje ci to troszkę telenowelą? Mam uwierzyć, że po prostu upatrzyłeś sobie we mnie przyjaciółkę i bojąc się mojej reakcji podałeś mi fałszywe nazwisko? Co będzie dalej? Miłość od pierwszego wejrzenia?!

Zapadła cisza. Wera poczuła dziwny skurcz w żołądku podczas wypowiadania ostatnich słów – tak jakby kłamała albo po prostu mówiła coś bardzo nieprzemyślanego, czego mogłaby później żałować. Justin chciał zanegować jej słowa, chciał jej nawet wygarnąć to i owo za ten dziki atak na jego osobę, ale coś nie pozwalało mu się w ten sposób odezwać.

- Heh… telenowela… - mruknął pod nosem i zasępił się – Nie wiem, Wero. Myśl o tym, jak chcesz, ale wtedy… wiesz, o czym mówię… – przed oczami stanęło mu wspomnienie nieudanego pocałunku – miałem wrażenie jakbyśmy znali się całe wieki. Ja naprawdę chciałem cię pocałować. Pragnąłem tego. Walczyłem sam z sobą by po prostu nie chwycić cię mocno w ramiona i obiecać, że wszystko będzie dobrze, a cały ból kiedyś gdzieś odejdzie. I żałuję. Bardzo żałuję. Nie tego, że podałem ci nieprawdziwe imię, bo patrząc na twoja reakcję teraz, jestem niemalże pewny, że nie chciałabyś ze mną zamienić nawet jednego słowa. Żałuję, że cię wtedy nie pocałowałem. I choć to irracjonalne i niemalże masochistyczne po tym wszystkim, co mi powiedziałaś, to gdybym dostał drugą szansę na pewno bym to zrobił.

Wera wpatrywała się w Justina z niedowierzaniem. Czuła przecież to samo. To sprzeczne z rozumem pragnienie by być jak najbliżej niego.

- To przecież absurd… Justinie, ile my się znamy? Trzy dni? Cztery? W porywach pięć? Niemożliwe, żeby… - urwała, gdy Bieber położył palec na jej ustach.

- Czy wszystko musi być wytłumaczalne? Racjonalne? – Justin zachęcony reakcją dziewczyny przestał bronić się przed falą zalewających jego umysł uczuć i wziął Werę za rękę.

Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Wera pozbawiona wcześniejszego gniewu, zaślepiona nowymi emocjami i wyznaniem chłopaka wyciągnęła rękę w jego kierunku. Jej palce delikatnie muskały jego policzek. Zamknęła oczy i rozchyliła lekko wargi, gdy Justin pochylał się by spełnić to ich niewinne pragnienie pocałunku.

- Otwórz oczy. Są takie piękne. – Bieber zatrzymał się w momencie, gdy ich usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów.

Wera zarumieniła się, ale posłuchała chłopaka i podniosła powieki ukazując ciemne tęczówki. Justin uśmiechnął się. I wtedy niespodziewanie dobiegł ich dźwięk naciskanej klamki. Odskoczyli od siebie raptownie. Speszeni i… zawiedzeni? Drzwi otworzył się.

- Tu jesteś, kochanie! Wszędzie cię szukam. Nie odbierałeś moich telefonów, martwiłam się, że coś mogło ci się stać, więc przyjechałam. Cieszysz się? – Selena podeszła do Justina i pocałowała go, nieświadoma, że skradła pocałunek nie dla niej przeznaczony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz